Źródło: publicdomainvectors.org |
Dzisiaj Mango ponownie został zaatakowany przez tegoż psa. Żeby było śmieszniej - w tym samym miejscu. Tyle że tym razem był z nim właściciel. Ale chwileczkę...
Pozwólcie, że krótko scharakteryzuję agresora. Znam go z widzenia, to pies łańcuchowy, który za każdym razem na nasz widok szczeka przeraźliwie i krztusi się na uwięzi. Biedak.
Wracając do opisu naszego dzisiejszego spaceru...
Gdy pies zaatakował, Mango w pierwszym odruchu zaczął biegać w kółko jak szalony (aha, swoją drogą, rudy i tym razem prowadzony był na smyczy). Właściciel wołał zwierzaka (co oczywiście nie przyniosło żadnych rezultatów). Rudzielec tymczasem zatrzymał się i zaczął odpierać ataki przeciwnika.
Na marginesie, wiele razy rudy był atakowany przez inne psy, ale dziś po raz pierwszy zrobił coś w samoobronie. Nie wiem, czy się cieszyć, czy smucić.
Tak więc whippet się bronił, pies atakował, ja starałam się jakoś ogarnąć sytuację, a tymczasem właściciel agresora zaczął się oddalać w górę ścieżki. Początkowo się tym zirytowałam, ale później dotarło do mnie, że chciał w ten sposób zachęcić psa do podążania za sobą. Staniem i wołaniem nic by nie wskórał. Co nie zmienia faktu, że pies zaprzestał ataku dopiero w momencie, gdy udało mi się wkroczyć do akcji i wziąć Mangusia na ręce. Na szczęście rudemu nic się nie stało.
Jestem strasznie wkurzona tym, co się dzisiaj wydarzyło. Aż nie wiem, od czego zacząć.
Po pierwsze, zupełnie nie rozumiem, jak można w ogóle trzymać psa na łańcuchu, ale to temat na osobny post.
Inna sprawa, że psy agresywne, nad którymi właściciele nie mają żadnej kontroli, swobodnie latają sobie po wsi. Przez osobniki temu podobne, musieliśmy wraz z Mango zrezygnować z wielu bardzo fajnych tras spacerowych.
Co do zaistniałej dnia dzisiejszego sytuacji - zapomniałam dodać, że pies podążał dróżką nieco z tyłu, za właścicielem, który zresztą również niespodziewanie wyłonił się zza zakrętu. Minęliśmy się i dopiero wtedy dostrzegłam psa. Człowiek mógł mnie, kurczę, poinformować, że jest ze stworzeniem gatunku Mango. Wtedy byłabym przygotowana i zobaczywszy z kim mam do czynienia, może zdążyłabym zareagować i wziąć rudzielca na ręce. Tyle że właściciel najwyraźniej nie znał swojego łańcuchowca wystarczająco dobrze i nie przyszło mu do głowy, że jest on w stanie zaatakować pobratymca (mimo iż ten, uwiązany, darł japę na każdego przechodnia). Pewnie był wręcz z siebie dumny, bo po kilku miesiącach wybrał się na spacer z psem (sami wiecie, niektóre wiejskie psy nie są w ogóle spuszczane z łańcuchów).
Jakiś czas temu Natalia pisała na swoim blogu o ludzkim braku wyobraźni. Zdecydowanie się z nią zgadzam, choć to, z czym się dzisiaj zetknęłam, określiłabym raczej mianem głupoty. Po prostu.
Nie znasz swojego psa, nie wiesz jak reaguje na inne zwierzęta - nie spuszczaj go ze smyczy.
W gruncie rzeczy, znam kilka psów wolno chodzących po wsi, które są agresywne. A ich właściciele wiedzą o tym, ale... olewają to. Najlepiej. Najwygodniej. Dobrze, dobrze, jest jednak pewien szczegół - spotkany przez nas zwierzak zagroził zdrowiu i życiu Mango. Ale przecież to tylko pies...
Ludzka bezmyślność mnie przeraża.
Temat nie został wyczerpany.
Dzielcie się swoimi przemyśleniami w komentarzach.