10 sierpnia Mango złamał sobie żuchwę.
Jak to się stało, pisałam na Facebooku.
Jakiś czas później okazało się, że Manguś uciekł do suczki z cieczką.
Tyle napisałam wam do tej pory... A teraz zdradzę parę szczegółów dotyczących owych 11 tygodni.
Na FP pisałam: (...) jeszcze przez 11 tygodni. (...) szwy, żarcie = papki, pomoc w jedzeniu i piciu. Nie do końca się to sprawdziło. Mango dostawał jedzenie przez rurkę tylko przez kilka pierwszych tygodni (wodę aż do zdjęcia szwów). Początkowo bał się straszliwie, na widok strzykawki z tzw. papką zaczynał trząść się jak galareta i chować się przed nami.
Z czasem przestał obawiać się tak bardzo o swój pyszczol, zaczął nawet przenosić w nim różne przedmioty. Jedzenie podawaliśmy mu prosto do paszczy.
Prawdziwym utrapieniem było codzienne czyszczenie drutów, na których zbierała się ślina, krew, ropa, oderwane kawałki ciała. Musiałam całkowicie przezwyciężyć wstręt do tej nieprzyjemnej roboty. Dla Mango wszystko!
Na czyszczeniu zużywały się setki wacików i patyczków. Sachole, Baikadenty i inne tego typu specyfiki również nie były tanie. Antybiotyki, strzykawki, no i dwie operacje - cóż, sporo na Mangusia wydaliśmy. ;) Ale jestem pewna, że whippet się odwdzięczy i to po stokroć - zresztą robi to cały czas. :)
Wszystko jest po coś, czyli dobre strony
Tak, tak, złamanie przez Mango szczęki miało też swoje dobre strony (choć oczywiście więcej było tych złych! :P).
☻Przez te 11 tygodni miałam sporo czasu na przemyślenie pewnych spraw;
☻zaczęłam bardziej doceniać to, co mam;
☻myślę też, że stałam się odpowiedzialniejsza;
☻zdobyłam nowe doświadczenie;
☻zaczęłam zupełnie inaczej patrzeć na podobne przypadki u innych.
Na szczęście szwy zostały już zdjęte, żuchwa ładnie się zrosła, a Mango czuje się świetnie i tryska energią. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz