04 sierpnia

Przedstawiam Moro


Życie bywa szalenie nieprzewidywalne, a historia adopcji Moro jest tego najlepszym przykładem. Od ładnych kilku miesięcy rozglądałam się za drugim whippetem. W poszukiwaniu szczenięcia idealnego grzebałam w wynikach zawodów, przeglądałam bazy psów tej rasy i analizowałam rodowody - i to nie raz na jakiś czas, ale praktycznie dzień w dzień. I wtedy natknęłam się na ogłoszenie o szczeniakach do adopcji - błękitnookiej suczce i jej merlastej siostrze - totalnie w moim typie. Jednak czułam, że na szczeniaka jest jeszcze odrobinę za wcześnie, już nawet abstrahując od faktu, że przecież planowałam whippeta. Mimo wszystko serce mocniej mi zabiło na widok suni, podesłałam nawet jej zdjęcie kuzynce i pół żartem napisałam, że poczekam kilka miesięcy i jeśli nikt małej nie weźmie do tego czasu, uznam, że to przeznaczenie i zdecyduję się na adopcję. Oczywiście wiedziałam, że taki scenariusz jest zdecydowanie mało prawdopodobny, bo śliczne szczeniaczki zazwyczaj szybko znajdują nowych właścicieli. Starałam się wyrzucić suczkę z pamięci - nie wychodziło. Młoda przez tydzień dosłownie nie dawała mi żyć. Sytuację dodatkowo komplikował planowany whippeci miot, o którym dowiedziałam się w międzyczasie - fantastyczne skojarzenie, połączenie absolutnie przeze mnie uwielbianych linii. Nie przerywając korespondencji z hodowcą, napisałam do Dominiki - tymczasowej opiekunki szczeniaków - i zaczęłam niezobowiązująco wypytywać o Moro (wtedy jeszcze Misię). Ostateczną decyzję o adopcji podjęłam w ciągu dwóch dni i na pewno miała na nią wpływ informacja, że hodowca wspomnianego wcześniej miotu zamierza zostawić sobie z niego suczkę. Zresztą w liniach nic nie ginie, a taki śmieszny marmurkowy nietoperek zdarza się raz na milion. Nie byłam jedyną osobą zainteresowaną adopcją, jednak Dominika postanowiła powierzyć młodą właśnie mnie. Oczywiście nie posiadałam się z radości i 4 maja - zaraz po powrocie z wycieczki do Włoch - zawitałam w Gorzowie Wielkopolskim, by ją odebrać. I tak rozpoczął się nowy rozdział w moim życiu.


Moro (dla przyjaciół Szkodnik) jest kundelkiem nieznanego pochodzenia. Od 6 tygodnia życia przebywała w domu tymczasowym, gdzie trafiła wraz z siostrą - trochę większą i bardziej wycofaną Luną (jak nazwali ją później nowi właściciele). W momencie adopcji miała prawie 4 miesiące. W naszym domu zaaklimatyzowała się właściwie od razu, chyba w ogóle nie odczuła zmiany otoczenia.
Ponieważ szczeniak miał pojawić się u nas dopiero za jakiś czas, nie zdążyłam ułożyć żadnego planu działania, by wychowanie Moro miało ręce i nogi. Na szczęście młoda postanowiła nie utrudniać mi zadania i okazała się stosunkowo grzecznym papisiem (przynajmniej w porównaniu do Mango w jej wieku). Podczas spacerów nie oddala się nadmiernie i reaguje na przywołanie (chociaż z czasem staje się coraz bardziej samodzielna i zaczyna testować granice), w domu natomiast ładnie się wycisza i wie, do czego służy klatka. Nie ma problemu z samotnym zostawaniem, choć przyznaję, że już naprawdę dawno jej do tego nie przyzwyczajałam. Chyba powinnam zostawiać ją częściej, bo coś jeszcze się w tej merle główce poprzestawia, a tego wolałabym uniknąć.
Z Mango dogaduje się zdumiewająco dobrze, chociaż bywa wobec niego niedelikatna, a whippetowi zdarza się zareagować zbyt ostro na jej zaczepki, więc muszę mieć ich na oku. Ach, no i spacery z dwoma psami na smyczy to katorga, mam nadzieję, że uda mi się coś z tym zrobić.
Moro, jak chyba większość szczeniaków, tryska energią. Przyznam, że jest to dla mnie strasznie męczące, szybko zaczęłam doceniać jakąś taką... stabilność Mango.
Młoda bardzo chętnie się ze mną bawi, uwielbia to! Jednak prawdziwą miłość tego małego żarłoka stanowi - no właśnie - jedzenie. Niestety jej apetyt nie ogranicza się do karmy czy przysmaków - w końcu czym byłby spacer bez wyszukiwania sobie różnych... przekąsek.
Pracuje mi się z nią bardzo przyjemnie - jest pojętna, wpatrzona w przewodnika i uczy się z prędkością światła. Koncentrację też ma niezłą.
Nowe miejsca na ogół nie robią na Moro wrażenia, za to do obcych ludzi i psów podchodzi z dużą dozą nieufności, niektórych się boi. Dodatkowo wszelkie poruszające się obiekty (ożywione i nieożywione) aktywują w niej chęć pogoni. Na szczęście nie traci na ich widok kontaktu z otoczeniem (jak Mango) i zazwyczaj docierają do niej moje komunikaty. Szkoda tylko, że - o czym przekonałam się niedawno i nie było to miłe doświadczenie - potrafi je bezczelnie zlekceważyć. Tak więc kupuję linkę i będziemy cisnąć przywołanie awaryjne.
Ogólnie mamy do czynienia z łobuziarą, która jeszcze czasami za bardzo daje się ponieść emocjom i koniecznie musi zahaczyć zębem o wszystko, co znajdzie się w zasięgu jej pyska, ale równocześnie miewa przebłyski geniuszu i jest nieskończenie urocza, a kiedy położy uszy po sobie (dosłownie, nie metaforycznie), jestem skłonna wybaczyć jej każde przewinienie (wyobraźcie to sobie - no sama słodycz).

Przepraszam, że tyle zwlekałam z tym postem - miałam go napisać już dawno, jednak pojawienie się szczeniaka wywróciło moje życie do góry nogami, no i zrobiłam sobie przerwę od blogowania (chyba najdłuższą dotychczas - trwała ponad trzy miesiące).
Na zakończenie trochę uszeregowanych chronologicznie fotek Morusi - kto obserwuje nas na Instagramie i Facebooku, pewnie już je widział, ale można zerknąć raz jeszcze, żeby zobaczyć, jak młoda rosła i zmieniała się, odkąd z nami zamieszkała.



5 komentarzy:

  1. Co tu dużo mówić :P Cudo <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem bardzo ciekawa, co z niej wyrośnie, bo wizualnie jest niesamowicie ciekawa ;) Życzę powodzenia w wychowywaniu panny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Genialny jest. Jak piesek to tylko ze schroniska! Zobacz sobie sklep https://ekarmy24.pl ja tu zamawiam bardzo dobre, zdrowe karmy

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękny pies. Sam też obecnie jestem w trakcie adopcji już 3 pupila. Odpowiedzialność ale i miłość bezgraniczna. Dla swoich podopiecznych myślę już wykupić pakiet medyczny https://pethelp.pl/ . Moja znajoma mnie poinformowała o takiej możliwości, weterynarz gdzie najczęściej chodzimy już się przyłączył do programu i będzie można u niego odbywać wizyty w ramach abonamentu.

    OdpowiedzUsuń