08 listopada

Smycz Lalazoo - recenzja


Jakiś czas temu firma Lalazoo poszerzyła rynek psich akcesoriów o nową kolekcję obroży i smyczy - Yami. Nazwa przywodzi na myśl angielski odpowiednik słowa mniam - nie wiem, czy taki był zamysł, niemniej jednak Mango ze swoim owocowym imieniem chyba nie mógł nie skończyć jako tester jednej z nowości (w tym miejscu pozdrawiamy Fruity Team - dziewczyny również testują). 😀
Lalazoo słynie przede wszystkim ze swoich legowisk. Jeśli chodzi o smycze, firma dopiero debiutuje, choć wcale tego po nich nie widać. Naszą testujemy już trzeci miesiąc, w dodatku bardzo intensywnie - zabieramy ją ze sobą na każdy spacer. Najwyższy czas, by podzielić się spostrzeżeniami z użytkowania.


Smycz Yami wykonano z należytą starannością, korzystając z dwóch poliestrowych taśm o wymiarach 2 x 190 cm, zszytych mocnymi nićmi. Czarny, długi na 76 mm, metalowy karabińczyk niewątpliwie dodaje jej szyku, a intensywne barwy przyciągają wzrok (smyczka na ten moment dostępna jest w 5 wariantach kolorystycznych).


Spacery ze smyczą Lalazoo to przyjemność - jest naprawdę wyjątkowo lekka (tym bardziej jak na dwutaśmówkę), dobrze leży w dłoni, nie zajmuje wiele miejsca (w sam raz do kieszeni) i posiada dodatkowe kółeczko, dzięki czemu po spuszczeniu psa można wygodnie przewiesić ją sobie przez ramię. Jeśli miałabym coś zasugerować, myślę, że warto rozważyć podszycie rączki jakimś przyjemnym w dotyku materiałem - z mojego doświadczenia wynika, że neopren (i jemu podobne) nieźle się sprawdza w tej roli. Z pewnością jeszcze poprawiłoby to komfort użytkowania.


Jak już wspominałam, smycz nie miała u nas łatwo. Koty z sąsiedztwa zobligowały się do pomocy w testach wytrzymałościowych, a Mango postanowił uczynić smyczkę jednym ze swoich szarpaków. Zniosła to z godnością.
Po dwóch miesiącach zdecydowałam się wrzucić ją do pralki - skłoniła mnie do tego kąpiel błotna rączki spowodowana moją wywrotką na mokrej trawie. Taśma była już wtedy lekko poznaczona brudem, więc pranie dobrze jej zrobiło, nie przyczyniając się równocześnie w żadnym stopniu do wyblaknięcia kolorów.
Obecnie smycz prezentuje się w dalszym ciągu nienagannie. Co prawda Mango ciutkę popruł zębami taśmę w kilku miejscach, a przy dokładniejszych oględzinach można dostrzec nieliczne odstające nitki, jednak są to mankamenty tak kosmetyczne, że wspominam o nich wyłącznie dla zasady, bo w praktyce nie przeszkadzają mi zupełnie.
Bardzo pochwalić muszę karabińczyk, na którym nasze testy nie zrobiły najmniejszego nawet wrażenia. Pozostał jednolicie czarny, bez jednego choćby odprysku, chodzi też płynnie, nie zacina się.


Smyczy Lalazoo używamy codziennie i myślę, że długo się to nie zmieni. Dzięki rozlicznym zaletom i przystępnej cenie (30 zł) warto zwrócić na nią uwagę w gąszczu innych psich akcesoriów.

Recenzja powstała we współpracy z firmą Lalazoo.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz