15 grudnia

W. Bruce Cameron, „Psiego najlepszego” - recenzja

W. Bruce Cameron, „Psiego najlepszego” - recenzja
Święta zbliżają się wielkimi krokami - jeszcze tylko kilka dni! To idealny moment, żeby zacząć rozglądać się za prezentami dla najbliższych - o ile oczywiście już ich nie kupiliśmy. A skoro przy prezentach jesteśmy... W dzisiejszym poście zrecenzuję powieść, która fantastycznie sprawdzi się w roli podarunku dla psiarza (chociaż nie tylko). Panie i panowie, przed Wami Psiego najlepszego W. Bruce'a Camerona!


Wszystko zaczyna się, kiedy Josh Michaels - pochodzący z Evergreen informatyk - wbrew swej woli zostaje tymczasowym właścicielem ciężarnej suczki imieniem Lucy. Bohater wpada w panikę - nigdy wcześniej nie miał psa, a z dnia na dzień staje się opiekunem... sześciu. Szukając pomocy w schronisku, Josh poznaje Kerri. Razem przygotowują szczeniaki do świątecznego programu adopcyjnego. W międzyczasie bohater bardzo przywiązuje się do maluchów. Coraz głębszym uczuciem zaczyna też darzyć swoją nową przyjaciółkę... 
Jak potoczą się losy Josha, Kerri i psiaków? Przekonajcie się sami!


Psiego najlepszego to piękna historia psio-ludzkiej przyjaźni z romansem w tle (choć wątek ten momentami wysuwa się na pierwszy plan). Jest niesamowicie lekka i przyjemna w odbiorze. Bardzo podoba mi się styl pisania autora. Bohaterowie są szalenie sympatyczni (z kilkoma wyjątkami, oczywiście), a od czytania o Lucy i szczeniakach można nabawić się cukrzycy. Książka nastraja optymistycznie, wzrusza i emanuje ogromnym ciepłem. Idealnie oddaje atmosferę świąt Bożego Narodzenia. A że jest przewidywalna? Mało ambitna? Przesłodzona? Można - i warto - przymknąć na to oko.

W. Bruce Cameron na kartach swojej powieści niejednokrotnie zwraca uwagę na istotne kwestie związane z posiadaniem psa - np. dobór odpowiedniej karmy czy socjalizację szczeniaków - co bardzo mnie cieszy. Autor podkreśla również, jak olbrzymią odpowiedzialność niesie za sobą adopcja czworonoga. Zaznacza, że powinna być to decyzja dokładnie przemyślana, pod czym podpisuję się obiema rękami.

Podsumowując, Psiego najlepszego to przeurocza powieść w świątecznym klimacie. Zdecydowanie przypadła mi do gustu - wręcz przerosła moje oczekiwania.


Na zakończenie przytoczę fragment, który chyba najbardziej zapadł mi w pamięci (uwaga, cytat zawiera minispojler).
To było właśnie to, to było coś, czego mógł się trzymać: szczęście, jakiego doznawał w otoczeniu swojej psiej rodziny. Amanda nawiedzała go jak duch, zaprzepaścił wszystkie szanse na związek z Kerri, ale gdy przyglądał się swoim psom, nagle wszystko było w porządku.
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Kobiecym.


05 grudnia

Gra strategiczna Trixie Flip Board - recenzja

Gra strategiczna Trixie Flip Board - recenzja

Bardzo niskie temperatury nie sprzyjają długim spacerom. Gdy mróz nieźle daje się we znaki, wraz z Mango zdecydowanie najwięcej czasu spędzamy w ciepłym, suchym i przytulnym domu, najchętniej grzejąc się pod kocykiem, popijając gorące napoje (ja) i słodko pochrapując (pies). Z drugiej strony w okresie jesienno-zimowym częściej niż zwykle sięgam nie tylko po kubek z herbatą, ale także smakołyki i kliker. Ponieważ nie zawsze jestem w stanie zapewnić Mango odpowiednią dzienną dawkę ruchu, staram się nadrabiać stymulacją umysłową, głównie w formie treningów sztuczek i pseudoobi. Chętnie sięgam również po wynalazki, których zadaniem jest zmęczyć i wyciszyć czworonoga - maty węchowe, zabawki na jedzenie... A od miesiąca testujemy tak zwaną grę strategiczną - konkretnie Flip Board firmy Trixie (level 2, jak głosi napis na opakowaniu). Jest to nasza pierwsza zabawka tego typu. Przy wyborze kierowałam się przede wszystkim poziomem trudności: na początek szukałam czegoś stosunkowo łatwego - ale nie banalnego, bo Mango to inteligentna bestia.
Jeśli jesteście ciekawi, czy rudzielec poradził sobie z nowym wyzwaniem, które przed nim postawiłam i chcecie dowiedzieć się, jak oceniam samą zabawkę - zapraszam!


Trixie Flip Board składa się z okrągłej plastikowej planszy o średnicy 23 cm, w której znajdują się otwory mające pełnić funkcję schowków na przysmaki. Ale żeby nie było za łatwo, jeśli pies chce dostać się do smakowitych kąsków, wpierw musi uporać się z wieczkami, pokrywkami i stożkami. Zabawka ma za zadanie pobudzać psa do myślenia, a także ćwiczyć jego koncentrację i rozwijać zmysł węchu.


Jeśli chodzi o wytrzymałość zabawki, opinie internautów są podzielone. Ja osobiście jestem zadowolona - mimo dosyć intensywnego użytkowania i kontaktu z łapami (a więc i pazurami), a nawet zębami (ale to już pojedyncze przypadki) planszy nie szpeci ani jedna ryska, nie ucierpiały też żadne jej elementy. Zaznaczyć przy tym należy, że Mango zgodnie z zaleceniami zawsze korzysta z zabawki w mojej obecności.

Trixie Flip Board posiada gumową krawędź, która skutecznie uniemożliwia ślizganie się gry po gładkich powierzchniach.

Teraz dla równowagi minusik: każdorazowo po zabawie gra jest mokra od śliny, dlatego wymaga regularnego czyszczenia. Jeśli chcemy, możemy użyć do tego celu zmywarki.


Mango jest raczej kumaty, więc szybko rozpracował zabawkę. Aktualnie odnalezienie ukrytych przysmaków nie sprawia mu najmniejszego problemu. Nie oznacza to, że produkt nie spełnił moich oczekiwań. Nie widzę powodu, dla którego miałabym od razu wrzucać Mango na głęboką wodę. Gra umożliwiła mi łagodne wprowadzenie whippeta w świat zabawek edukacyjnych - bo na Trixie Flip Board zapewne się nie skończy.


Słowem podsumowania: jeśli Wasz pies nie ma zbyt dużego (albo żadnego) doświadczenia z zabawkami interaktywnymi i szukacie sposobu, by umilić mu długie jesienne i zimowe wieczory, Trixie Flip Board będzie jak znalazł. Polecam!

Recenzja powstała we współpracy ze sklepem internetowym fera.pl.


25 listopada

Gryzak z poroża jelenia od e-rogi.eu - recenzja

Gryzak z poroża jelenia od e-rogi.eu - recenzja

Naturalne gryzaki dla psów (tak zwane suszki) znamy i lubimy od dawien dawna. Posiadają liczne zalety. Jedną z nich jest bardzo wysoka smakowitość - nawet niejadek Mango ma bzika na ich punkcie. Kolejny nieoceniony atut: są w stanie zająć psa na jakiś czas - kilka minut czy godzin. Niejednokrotnie pochłonięcie suszka to kwestia nawet paru dni codziennego gryzienia. Brzmi świetnie, prawda? A może być jeszcze lepiej - wystarczy zaopatrzyć się w... gryzak z poroża jelenia.


Na tle innych naturalnych gryzaków poroże jelenia wyróżnia się pod wieloma względami. Przede wszystkim zazwyczaj starcza na kilka miesięcy. Dodatkowo nie kruszy się, nie brudzi, nie wywołuje alergii i posiada delikatny, niedrażniący zapach (w przeciwieństwie do większości naturalnych gryzaków, które śmierdzą okrutnie).

Gryzak z poroża jelenia to produkt całkowicie naturalny, bogaty w minerały i składniki odżywcze. Doskonale wpływa na stan zębów psa, poleruje je i zapobiega osadzaniu się kamienia nazębnego.

Producent podkreśla, że podczas przygotowania gryzaka nie ucierpiało żadne zwierzę - poroże pozyskiwane jest w sposób naturalny i pochodzi z corocznych zrzutów.


Sklep e-rogi.eu w swojej ofercie posiada gryzaki mniejsze i większe - wymiary naszego to 125 g i 15 cm. Generalnie różnorodność jest dosyć spora - na tę chwilę najlżejsze z dostępnych poroży waży 43 g, najcięższe zaś - 225.
Wszystkie kawałki rogów są czyszczone naturalnymi środkami oraz sterylizowane parą wodną, mają oszlifowane ostre krawędzie i nie zawierają przewierceń, w których mogłyby zaklinować się kły pupila. Wiadomo - bezpieczeństwo przede wszystkim.


Do testów podeszłam pełna optymizmu - produkt zapowiadał się naprawdę obiecująco. Niestety Mango nie okazał większego zainteresowania porożem. Co prawda miał do niego kilka podejść, wszystkie jednak zawsze kończyły się tak samo - po zaledwie paru minutach pies rezygnował z gryzaka, który do tej pory leży właściwie nietknięty, a minęło już 1,5 miesiąca. Na dzień dzisiejszy z żalem stwierdzam, że poroże nie spełnia swojego zadania. Jeśli coś w tej kwestii ulegnie zmianie, zedytuję post.


Podsumowanie
Bardzo podoba mi się koncepcja gryzaka, który starczy psu nawet na kilka miesięcy i posiada przy tym również wiele innych zalet, dlatego poroże jelenia uważam za naprawdę warte uwagi. Niestety nie jest to produkt uniwersalny - nie każdemu psu do gustu przypadnie tak twardy gryzak. U nas się nie sprawdził, chociaż wierzę, że Mango jeszcze się do niego przekona. Czas pokaże.

Jeśli macie jakieś doświadczenia z tego typu gryzakami, koniecznie podzielcie się nimi ze mną w komentarzu.

Recenzja powstała we współpracy z e-rogi.eu.


10 listopada

Pierwszy pies - najlepszy nauczyciel

Pierwszy pies - najlepszy nauczyciel

Doskonale pamiętam dzień, w którym odebraliśmy Mango z hodowli. Miałam 13 lat. Byłam podekscytowana, a zarazem przekonana, że wzorowo poradzę sobie z opieką nad szczeniakiem i wychowam go na cudownego psa. W końcu decyzję o wyborze rasy podjęłam bardzo świadomie, maksymalnie dopasowywując ją do swojego trybu życia, możliwości oraz doświadczenia. Dodatkowo od kilku lat namiętnie zaczytywałam się w książkach i czasopismach o tematyce kynologicznej. Wiedziałam wszystko, co niezbędne, a przynajmniej tak mi się wówczas wydawało. Cóż więc mogło pójść nie po mojej myśli?
Uśmiecham się, pisząc te słowa, bowiem życie bardzo szybko udowodniło mi, że choć potrafię nauczyć szczeniaka siadania czy kładzenia się na komendę i posiadam najważniejsze informacje z zakresu pielęgnacji, żywienia oraz aktywności fizycznej, tak naprawdę brak mi podstawowej wiedzy i umiejętności. Mango bezlitośnie pozbawił mnie złudzeń odnośnie wychowania czworonoga. Bywał naprawdę nieznośny i nieźle dał mi się w kość. Naszą największą bolączkę stanowiły ucieczki. Na szczęście udało nam się uporać z tym problemem, jednak za różowo być nie mogło - po jakimś czasie znać o sobie dały braki socjalizacyjne. Dodatkowo okazało się, że sport, na którym tak bardzo mi zależało - dogfrisbee - jest praktycznie poza naszym zasięgiem - niestety Mango kompletnie nie podzielał mojego entuzjazmu, kategorycznie odmawiając zabawy dyskami. A to i tak pikuś w porównaniu z wcześniej już wspomnianymi problemami spowodowanymi brakiem odpowiedniej socjalizacji w szczenięctwie.
Wielokrotnie załamywałam ręce, przeklinając dzień, w którym zdecydowaliśmy się na kupno Mango. Wylałam niezliczoną ilość łez z powodu tego małego urwisa. Czułam się straszliwie bezsilna.
Aktualnie, z perspektywy czasu, jestem niesamowicie dumna z naszych postępów - a poczyniliśmy ich sporo, na różnych płaszczyznach - i uważam, że lepszego pierwszego psa niż Mango nie mogłam sobie wymarzyć. Rudy nauczył mnie naprawdę dużo. Dzięki niemu wiem, na co w przyszłości, przy kolejnym czworonogu, zwrócić szczególną uwagę, położyć największy nacisk i jakich błędów się wystrzegać. Whippet pomógł mi poszerzyć szkoleniowe horyzonty i zdobyć masę wiedzy praktycznej. Bardzo to doceniam.

Początki życia z psem pod jednym dachem - nie ważne, kupionym czy z adopcji - zawsze stanowią wyzwanie, mniejsze bądź większe. W końcu musimy odnaleźć się w zupełnie nowej dla siebie roli właściciela tego zwierzęcia. Nic dziwnego, że popełniamy mnóstwo błędów. Oczywiście wiedza teoretyczna jest nie tyle niezwykle istotna, ile wręcz niezbędna, jednak nigdy nie będzie w stanie zastąpić lat praktyki, których wtedy jeszcze nie posiadamy. Pierwszy pies z automatu staje się naszym królikiem doświadczalnym - to na nim testujemy różne metody szkoleniowe i wychowawcze czy techniki żywienia. Niestety błędy popełnione przez początkujących psiarzy często niosą za sobą nieprzyjemne konsekwencje - i tak rodzą się problemy. Może to tylko moje spostrzeżenie, ale spory odsetek psów problemowych stanowią właśnie pierwsze czworonogi swoich właścicieli. Cóż, jednak doświadczenie dużo daje. Oj, dużo.


Praca z psem problemowym uczy cierpliwości oraz umiejętności dostrzegania nawet minimalnych postępów i cieszenia się nimi, a także daje ogromną satysfakcję, której nie da się porównać z niczym innym. Równocześnie zazwyczaj wiąże się z wieloma wyrzeczeniami i jest trudnym, często bolesnym doświadczeniem. Ja jednak nie żałuję, że trafił mi się czworonóg taki, a nie inny - bardziej zrównoważony, łatwiejszy, lepszy.
Wśród psiarzy funkcjonuje popularne powiedzenie głoszące, że dostajemy takiego psa, jakiego potrzebujemy, a nie takiego, jakiego chcemy mieć. I coś w tym zdecydowanie jest.

Naprawdę warto spojrzeć na swojego pierwszego psa jak na najlepszego nauczyciela, nie źródło problemów, nawet jeśli takowe sprawia. Prawdopodobnie zawdzięczacie mu więcej, niż Wam się wydaje.

31 października

Aptus Eforion - recenzja

Aptus Eforion - recenzja

Jesień to czas spacerów w wyjątkowo pięknej scenerii i wylegiwania się pod kocykiem po powrocie do domu, ale także... wszechobecnych wirusów. Warto mieć na uwadze, że obiekt ich ataków stanowimy nie tylko my - ludzie, lecz również nasze zwierzęta, które jesienią częściej chorują. W tym ciężkim, sprzyjającym infekcjom okresie staram się wspomagać odporność Mango, dlatego też ucieszyła mnie propozycja współpracy z firmą Aptus, która po raz drugi postanowiła powierzyć nam swoje produkty do testów. Przeglądając jej ofertę, w oczy od razu rzucił mi się Aptus Eforion, czyli suplement diety w formie smakowitego oleju. Co prawda producent reklamuje go przede wszystkim jako preparat poprawiający stan skóry, sierści i pazurów, jednak nie od dziś wiadomo, że suplementacja psa olejem niesie za sobą również wiele innych korzyści - w tym lepszą odporność. Wszystko za sprawą zawartych w oleju nienasyconych kwasów tłuszczowych: omega-3 oraz omega-6, które są częścią systemu odpornościowego organizmu. Ponieważ pies nie jest w stanie syntetyzować ich w odpowiedniej ilości, powinny być mu dostarczane w karmie lub jako karma uzupełniająca.
W skład suplementu Aptus Eforion wchodzą trzy rodzaje olejów. Największą jego część - bo aż 88 procent - stanowi olej rzepakowy. Następny w kolejności jest olej z wiesiołka, natomiast prawdziwa wisienka na torcie to domieszka oleju rybiego. Dodatkowo Aptus Eforion wzbogacony został o witaminę E.

Wygodna plastikowa butelka z dozownikiem znacząco ułatwia dawkowanie preparatu. Małą niedogodność stanowią za to resztki oleju, które zbierają się u wylotu dozownika po jego naciśnięciu i tłuszczą dłonie.
Zgodnie z zaleceniami producenta, butelkę po otwarciu należy przechowywać w miejscu chłodnym.


Jak widać na poniższych zdjęciach, Aptus Eforion to oleista ciecz - żółtawa, niemalże przezroczysta. Posiada bardzo delikatny, a właściwie ledwo wyczuwalny zapach.


Czy stosowanie suplementu przyniosło jakiekolwiek zauważalne efekty?
Przede wszystkim w ciągu ostatniego miesiąca Mango nawet nie kichnął. Poza tym jego sierść jest w świetnej kondycji i nadmiernie nie wypada. Zasługa preparatu? A może niekoniecznie? Trudno powiedzieć, jednak myślę, że to między innymi on przyczynił się do takiego stanu rzeczy.


Podsumowując, moim zdaniem suplementacja psa olejem to świetna sprawa i warto w tym celu sięgnąć po Aptus Eforion, szczególnie w okresie jesienno-zimowym, gdy pogoda zdecydowanie nie rozpieszcza.

Cena produktu oscyluje w granicy 40 zł za 200 ml oleju.

Recenzja powstała we współpracy z firmą Aptus.


17 października

Mango - jaki właściwie jest?

Mango - jaki właściwie jest?
Kochany.

Dziękuję za uwagę.


A teraz serio.
Mango to bardzo specyficzny whippet. Uwielbia dźwięk własnego głosu, mógłby szczekać bez przerwy. Straszliwie wybrzydza przy jedzeniu, choć padliną nie pogardzi. Jest uparty niczym osioł i niezależny - jak na charta przystało. Z uwielbieniem wykłóca się i pyskuje. Potrafi strzelić focha, obrażając się na cały świat - np. gdy zwlekam ze spacerem lub wychodzę z domu bez niego. Przyjmuje wtedy bardzo charakterystyczną pozę i wyraz pyska.

Rudy łatwo niecierpliwi się i frustruje. Jest też strasznie cwany. Poważnie. To taki lisek chytrusek z głową pełną pomysłów. Nie brak mu inteligencji, chociaż muszę przyznać, że czasami zachowuje się naprawdę głupio. Instynkt samozachowawczy? Nie stwierdzono. Mango notorycznie pakuje się w kłopoty (zaliczył już między innymi złamanie żuchwy) i jest zadziwiająco odporny na ból - albo po prostu bardzo stara się go nie okazywać.

W życiu codziennym dużą niedogodność stanowi charakterystyczny chyba dla większości whippetów ultrasilny instynkt pogoni. Mango nie odpuści żadnemu kotu, o sarnie czy zającu nie wspominając. Posiada słuch wybiórczy. I jest czujny, bardzo czujny.

To wrażliwiec robiący za twardziela. Wydaje mu się, że jest panem osiedla. Nie toleruje intruzów (w szczególności tych czworonożnych) na swoim terytorium. Do obcych osób podchodzi zazwyczaj z pewną dozą rezerwy i nieufności, choć gości wita aż nazbyt entuzjastycznie (oczywiście nie jest to regułą). W kontaktach z innymi przedstawicielami swojego gatunku bywa naprawdę nieprzewidywalny. Na ogół jest otwarty na nowe znajomości, aczkolwiek niepewny zamiarów zbliżającego się psa, woli trzymać go na dystans. Oczywiście zupełnie inaczej sprawa ma się z czworonogami, które doskonale zna i darzy sympatią. Rudzielec bardzo lubi zabawę z nimi.

Mango - jak to whippet - uwielbia przebywać w towarzystwie człowieka, szuka jego bliskości. Z drugiej strony typowym pieszczochem bym go nie nazwała, gdyż stawia pewne granice, a kiedy nie ma ochoty na głaski, ostro protestuje.
To ciepłolub, który dodatkowo ogromnie ceni sobie wygodę. Bardzo, ale to bardzo denerwuje się, gdy ktoś zakłóci jego odpoczynek. Jest przewrażliwiony na tym punkcie.

To pies jednego pana, a właściwie pani, choć wszystkich członków rodziny darzy głębokim uczuciem, co bezustannie okazuje. Źle znosi rozłąkę. W trakcie wspólnych wyjazdów co chwilę zatrzymuje się i sprawdza, czy jesteśmy w komplecie, a nawet próbuje nas... zaganiać. Natomiast oddalenie się któregoś z członków rodziny choćby o 10 metrów często powoduje, że rudy zaczyna rozpaczliwie popiskiwać. Najwyraźniej obawia się, iż zamierzamy pozostawić daną osobę w miejscu pobytu i wrócić do domu bez niej. Brawo, piesku.

Mango to bardzo emocjonalne zwierzątko. Łatwo jest zgasić go i sprawić, że zamknie się w sobie. Równocześnie charakterny z niego whippet. Charakterny i... zadziorny.

Mango to stan umysłu

Bardzo ceni sobie rytuały i jest nadzwyczaj konsekwentny w ich codziennym praktykowaniu.

Chętnie współpracuje z człowiekiem i stosunkowo szybko się uczy. To wulkan energii, uwielbia dynamiczne ćwiczenia. Jest niezwykle zacięty, ale także wrażliwy na nastrój przewodnika - chłonie jego emocje jak gąbka. Bardzo źle znosi wszelką presję, praca zawsze musi opierać się na dobrej zabawie.
Bardzo podoba mi się pewna cecha rudzielca. Mianowicie Mango w to, co kocha, angażuje się całym sobą. To stuprocentowy whippet z pasją.

Cały Mango - nic dodać, nic ująć

Znamy się już - a może właśnie dopiero - trzy lata, ale wciąż poznajemy się i uczymy siebie nawzajem. Mango to pies o barwnej, skomplikowanej osobowości. Daleko mu do ideału, ale sama nie jestem lepsza, tak cudowny czworonóg zasługuje na zdecydowanie wspanialszą właścicielkę. Bowiem mimo licznych niedoskonałości Mango jest przede wszystkim niezwykle kochającym i oddanym przyjacielem. Bardzo liczę na to, że będę mogła cieszyć się jego towarzystwem jeszcze wiele lat.

29 września

Nasze ulubione sztuczki - top 5

Nasze ulubione sztuczki - top 5

Sztuczki są czymś, co oboje uwielbiamy. Mango zna ich dosyć sporo, więc wybór ulubionej piątki okazał się trudniejszy niż początkowo zakładałam. Na szczęście udało się, a w efekcie powstał post, który macie przed oczami. Tytuł jest trochę przekłamany, powinien raczej brzmieć Moje ulubione sztuczki - top 5 - gdyby chodziło o sztuczki najchętniej wykonywane przez rudzielca, ranking wyglądałby jednak nieco inaczej. Tymczasem dzisiaj przedstawię kilka trików, które zasłużyły na miano moich ulubionych - z tym, że za najważniejsze kryterium obrałam wykonanie Mango. No bo na przykład bardzo podoba mi się sprzątanie zabawek - zaprezentowane przez niektóre psy wygląda naprawdę imponująco, jednak u nas wymaga jeszcze dopracowania, a właściwie generalizacji, dlatego nie znajdziecie go w rankingu.
Warto dodać, że topka zawiera nasze ulubione sztuczki na chwilę obecną - z czasem z pewnością ulegnie zmianie, w końcu ciągle uczymy się nowych trików. Chciałabym również zaznaczyć, że w poczet sztuczek nie zaliczam kojarzących się typowo z posłuszeństwem komend (jak siad, leżeć, zostań czy chodzenie przy nodze, wszyscy wiedzą o co chodzi).
To co? Zaczynajmy!

1. Stópki
Stópki to sztuczka, która absolutnie zawładnęła moim sercem. Jest strasznie urocza, a w wykonaniu Mango to już w ogóle cud, miód i malinki.
Nauka stópek nie trwała długo, za to cały czas staramy się je doskonalić. Docelowo chcę, żeby rudy nie wiercił się, nie unosił łapek i utrzymywał ze mną kontakt wzrokowy. Mam nadzieję (i myślę), że kiedyś uda nam się osiągnąć taki stan - jesteśmy na najlepszej drodze do tego.


2. Osiem
Osiem, czyli slalom między nogami od jakiegoś czasu przysparza nam sporo trudności. Opanowanie tego triku zajęło Mango dość dużo czasu, jednak w końcu zaczęło to wyglądać tak, jak chciałam. W pewnym momencie otarliśmy się nawet o mój osobisty ideał - slalom wykonywany szybko (ale nie chaotycznie) i precyzyjnie. I nagle, nie mam pojęcia dlaczego, wszystko zaczęło się walić. Mango po wydaniu przeze mnie komendy osiem sprawiał wrażenie, jakby kompletnie nie miał pojęcia, czego od niego oczekuję. Może to kwestia zbyt długiej przerwy od treningów, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy. Dziwna sprawa. W każdym razie zaczęliśmy mozolną pracę nad slalomem od nowa, choć na pewno nie od zera, bo coś w tym rudym móżdżku czasem jednak zaświta. Na chwilę obecną wygląda to całkiem nieźle, oby tak dalej.

3. Trzymaj
Odkąd nauczyłam Mango trzymania przedmiotów w pysku na komendę, nie wyobrażam sobie, że mógłby tego nie umieć. To naprawdę przydatna sztuczka, idealnie sprawdza się w trakcie sesji fotograficznych. Sprawia wrażenie łatwej do opanowania, paradoksalnie jednak sporo psów ma z nią mniejszy lub większy problem na którymś z etapów nauki. Chyba największą zmorą psiarzy jest w tym przypadku memłanie przedmiotu przez pupila, które pojawiło się i u nas, ale zostało zduszone w zarodku, z czego się bardzo cieszę. Obecnie Mango dzielnie trzyma w pysku najróżniejsze przedmioty, gdy tylko go o to poproszę.

 
4. Suseł
Suseł to taki nasz pewniak. Zdecydowanie nie jest idealny, za to został przeze mnie bardzo mocno utrwalony, dzięki czemu rudy prawie nigdy nie ma wątpliwości, czego od niego oczekuję i rzadko miga się od wykonania polecenia.
Suseł jest świetną sztuczką na świadomość ciała, a wykonujący go Mango wygląda przeuroczo, więc nie mogło zabraknąć go w tym zestawieniu.


5. Przytul
Tę sztuczkę umieściłam tu chyba z sentymentu, bo była jedną z pierwszych, których nauczyłam rudzielca. Nic dziwnego - jest banalnie prosta do opanowania, tym bardziej, jeśli pies garnie się do ludzi.

Mango wykonującego wszystkie wyżej wymienione sztuczki znajdziecie na niedawno opublikowanym przeze mnie filmiku.

A jakie sztuczki Wy określilibyście jako swoje ulubione? Piszcie w komentarzach!

16 września

Obroża Wild Craft - recenzja

Obroża Wild Craft - recenzja

Wild Craft to licząca sobie 3 wiosny firma z akcesoriami handmade. Jej działalność obserwuję już od dłuższego czasu. Przełomowym wydarzeniem w historii marki było zdobycie wyróżnienia w konkursie TOP for DOG 2016, co jest dowodem na uznanie ze strony klientów. Obecnie Iza i Maciek są w trakcie tworzenia sklepu internetowego, przenieśli się też do większej pracowni i niedawno pochwalili się nową kolekcją, która już teraz cieszy się sporym zainteresowaniem. Wcale się nie dziwię - wzory, które firma Wild Craft wprowadziła do swojej oferty oczarowały również i mnie. Że też musiałam wskazać tylko jeden! Po dłuższym namyśle mój wybór padł na prześliczny i bardzo uniwersalny wzór rainbow paws.


Po otrzymaniu obroży dokładnie się jej przyjrzałam. Na szczęście nie zauważyłam niczego, co wzbudziłoby mój niepokój (typu kiepskiej jakości taśma czy słabe szycia), do testów podeszłam więc bardzo optymistycznie. Moją uwagę przykuły niezwykle żywe, intensywne kolory - zupełnie jak na zdjęciu. Obróżka wykonana została z mocnej taśmy kaletniczej. Rodzaj podszycia stanowi swego rodzaju ciekawostkę. Nie spotkałam się z nim jeszcze u żadnej firmy z akcesoriami handmade. Mowa o tunisie. Jest to przyjemny w dotyku, odporny na ścieranie i nie sprawiający trudności w czyszczeniu materiał. Oto, jak się prezentuje.


Obrożę testujemy już prawie 4 miesiące. Zostaliśmy poproszeni o sprawdzenie jej w możliwie najbardziej ekstremalnych warunkach. Mango najwyraźniej wziął sobie tę prośbę do serca. Obroża była wielokrotnie prana - zarówno ręcznie, jak i w pralce. Ku mej uciesze prawie tego po niej nie widać - jedynie naszywka z logo firmy utraciła śnieżnobiały kolor, a materiał w podszyciu nieco się pomarszczył.
W trakcie trwania testów obroża nie uległa zniszczeniu, w dalszym ciągu ma się świetnie. Pies również nie czuje się w niej niekomfortowo, tunis dobrze sprawdza się w roli podszycia. Gdybym miała się do czegoś przyczepić, może byłaby to ciężka regulacja, ale nie będę drobiazgowa. Ogólnie obroża wypadła świetnie i mogę śmiało polecić ją innym psiarzom, w szczególności obróżkowym srokom, bo koło wzorów oferowanych przez firmę Wild Craft nie sposób przejść obojętnie. W połączeniu z wytrzymałością daje nam to coś bardzo, bardzo fajnego. Nic, tylko zamawiać.