15 stycznia

2017

2017
Zacznę nietypowo, bo chciałabym na chwilę wrócić myślami do roku 2016, którego niestety nie wspominam zbyt dobrze. Okej, mam mieszane uczucia - rok 2016 nie był jednoznacznie zły, co nie zmienia faktu, że gdybym tylko mogła, z dziką rozkoszą wymazałabym go z historii swojego życia. A 2015? Pasmo porażek, zmartwień, smutku i poczucia winy. Znajdą się również pozytywy, jednak jest ich niewiele.
Bloga prowadzę już od dwóch lat i sześciu miesięcy (by the way, dokładnie co do dnia - pierwszy post: 15.07.2015), ale nigdy nie pisałam rocznych podsumowań. Dlaczego? Chyba po prostu nie chciałam psuć sobie humoru, wspominając przykrości, które mnie spotkały.
2017 był inny. To pierwszy od dawna rok, o którym mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że naprawdę się udał. Przede wszystkim nastąpił przełom, jeśli chodzi o zachowanie Mango, jego stosunek do reszty świata, a także naszą współpracę.
Zdecydowanie najwięcej działo się w okresie letnim. W czerwcu umówiliśmy się na sesję z Grzegorzem Bukalskim - przezdolnym fotografem i wielkim miłośnikiem whippetów. Efekty w postaci pięknych i bardzo klimatycznych zdjęć mogliście podziwiać na naszym fanpejdżu.


Mango, choć w roli czworonożnego modela nie sprawdził się zbyt dobrze (szybko zaczął odmawiać współpracy), pozytywnie zaskoczył mnie swoim zachowaniem, ignorując spacerowiczów, nie ciągnąc na smyczy i nie szczekając. Mimo naprawdę ciężkich warunków - tłumy ludzi, upał, zupełnie obce miejsce - rudy pokazał się od najlepszej strony (pomijając pozowanie, ale to jestem w stanie mu wybaczyć, zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności).
W lipcu ponownie zawitałam do Krakowa - tym razem bez Mango - z zamiarem wzięcia udziału w przebiegach treningowych obedience zorganizowanych przez Dominikę z bloga Pies do kwadratu. Uwielbiam posłuszeństwo sportowe i Gambita, a Dominika jest moim niekwestionowanym autorytetem w dziedzinie blogowania, dodatkowo do Krakowa mam nie tak znowu daleko, zatem nie mogło zabraknąć mnie na tym wydarzeniu. Do domu wróciłam z uśmiechem na ustach i mnóstwem zdjęć - było warto!


W sierpniu z kolei pojawiliśmy się na seminarium dogfrisbee - naszym pierwszym! Na ten temat nie będę się za bardzo rozpisywać - relację znajdziecie tu. Ale w dużym skrócie: miła atmosfera, cenne wskazówki prowadzącej i ultragrzeczne zachowanie Mango (jedynie nad zostawaniem w klatce musimy jeszcze sporo popracować).
W ostatnim miesiącu wakacji zmontowałam także swój pierwszy filmik z rudą torpedką w roli głównej, a niedawno stuknęło mu tysiąc wyświetleń. Bardzo dziękuję! Kto jeszcze nie oglądał, niech koniecznie to nadrobi - zapraszam.
Rok 2017 obfitował w długie spacery - pokonaliśmy aż 1040 km. Jestem bardzo zadowolona z tego wyniku. Na miano najaktywniejszych miesięcy zasłużyły kwiecień (114 km), sierpień (113 km) oraz marzec (106 km). W ciągu minionego roku rozwinęliśmy się też frisbowo - progres jest ogromny. Dodatkowo w drugiej połowie grudnia na poważnie zainteresowałam się tematem posłuszeństwa sportowego. Przekopałam internet w poszukiwaniu pomocnych artykułów, relacji z zawodów oraz filmików. I... chyba przepadłam na dobre. Zawsze chciałam trenować obedience, ale do tej pory wmawiałam sobie, że to nie dla mnie. Teraz nie ma już odwrotu - muszę spróbować! Pewnie dopiero z kolejnym psem, ale i z Mango planuję ogarnąć podstawy.
Grudzień - skoro już przy nim jesteśmy - zapisał mi się w pamięci jako miesiąc owocny w sukcesy - drobne, ale znaczące. Święta spędziliśmy u babci. 24 grudnia przy wigilijnym stole zgromadziło się kilkanaście osób, z czego jednej rudzielec nie widział wcześniej na oczy. Miałam pewne obawy co do jego zachowania. Na szczęście, jak się okazało - bezpodstawne. Mango grzecznie przywitał się z gośćmi (podkreślam, grzecznie - prawie nie skakał), a wraz z rozpoczęciem wieczerzy zapadł w głęboki, spokojny sen. W pewnym momencie przybrał nawet jedną ze swoich dziwacznych (ale i uroczych) póz, czym rozbawił wszystkich zebranych. To niepojęte, jak bardzo dumny z psa może być właściciel, kiedy jego czworonóg... po prostu śpi. Podobna sytuacja miała miejsce 31 grudnia wieczorem - podczas gdy ze wszystkich stron dobiegały huki, Mango słodko drzemał, mając w nosie fajerwerki. Na kilka minut przed północą wyciągnęłam smakołyki i poprosiłam go o wykonanie paru prostych sztuczek - poradził sobie wyśmienicie.
Jak widzicie, w 2017 roku udało nam się osiągnąć naprawdę sporo. Przede wszystkim jednak nareszcie czuję, że jestem w stanie zaufać Mango w wielu sytuacjach, w których kiedyś nie byłoby o tym mowy. I świadomość ta zdecydowanie dodaje mi skrzydeł.
Prywatnie również był to dobry rok. Zawarłam wiele interesujących znajomości i wzięłam udział w dwóch niesamowitych wydarzeniach. Mowa o Targach Książki w Krakowie oraz obozie wakacyjnym na zamku Grodziec (Szkoła Zwiadowców, polecam gorąco). Dodatkowo uzyskałam tytuł Gminnego Mistrza Ortografii. Żeby nie było tak kolorowo, mocno zaniedbałam swoją drugą (koło kynologii) największą pasję - czytanie książek. Poza tym przeszłam przez kilka minidepresji. Do większości z nich przyczyniła się nauka - jestem świeżo upieczoną licealistką i ilość materiału z początku kompletnie mnie przerosła. Teraz jest już lepiej, jakoś daję radę, chociaż bywa naprawdę ciężko.


Mam nadzieję, że 2018 rok będzie dla nas równie łaskawy, co jego poprzednik...